Geoblog.pl    bako55    Podróże    Nepal - marzec 2011 - z Bikalem wokół Annapurny    Herbatka
Zwiń mapę
2011
10
mar

Herbatka

 
Nepal
Nepal, Nawal
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 7482 km
 
Rano bazchmurne niebo, słońce, piekna pogoda. Tylko biało wszędzie po padającym przez noc śniegu. O 7.30 owsianka. Obok trwa rozmowa pomiedzy Francuzką, a jedną z Chinek. Pierwsza zgłasza zastrzeżenia, co do butów tej drugiej (lekkie buty trekkiingowe, takie mocniejsze "adidasy").
- W takich trudno będzie ci przejśc Przełęcz.
- U nas jest cały rok ciepło. Nie miałam nic innego.
Wychodzimy jako pierwsi. Przy furtce spotykamy staruszka, emerytowanego lamę, którego już wczoraj widzieliśmy. Lekki dysonans z jego postacią i ubraniem stanowi laska teleskopowa firmy Leki, którą używa. Pytam, mając bikala jako tłumacza, czy moge zrobić mu zdjęcie. Pewnie dużo ciekawego mógłby opowiedzieć. Mądra twarz.
Niedługo po wyjściu pokazuje się nam Lamjung Himal. Już przyzwyczaiłem się do jego towarzystwa, ale każdego dnia, ze zmieniającej sie perspektywy wygląda inaczej, ciekawie za kolejnym razem. Potem mordercze podejście. Najtrudniejsze, jak do tej pory. Ale jest i nagroda za ten trud. Już w trakcie wspinania się wyżej i wyżej pokazuje się Annapurna II i Pisang Peak. Potem Annapurna III i Ganggapurna (7454 m) - piękna, budząca respekt góra. Wybieramy wariant górny trasy z planem na nocleg w Nawal (inaczej Nagawal), by unikąc spędzenia dwóch dni w Manang. Trafiamy do Gharu i obok grupy Francuzów wypijamy herbatę mając przed oczami kilka siedmiotysięczników. Francuzi odchodzą i przychodzą. Tym razem jest wśród nich dziewczyna o orientalnej urodzie. Bikal pyta, że pewnie ma jakies korzenie spoza Europy. Ona potwierdza i mówi, że jej mama pochodzi z jednej z wysp nieodległej od Madagaskaru. Jej kolega, którego wcześniej juz widzieliśmy planuje poza Przełęczą zaliczyć jeszcze Annapurna Base Camp. Może się tam spotkamy. Planują wybrac sie do Tilicho Lake - pięknego i dużego, jednego z najwyżej położonych jezior.Bikal odradza im ten pomysł mówiąc, że w tej chwili panują tam zbyt trudne warunki. Ja widziałem to jezioro wcześniej na zdjęciach. Nie ma w naszym planie wyjścia do niego. Żałuję, ale to co mam w tej chwili przed oczami, te szczyty dookoła są dobrą rekompensatą.
Potem prawie płasko docieramy do Nawal (3660 m). Czuję tą wysokość poprzez ból głowy, choć pewnie mocny wiatr na trasie też swoje zrobił. Tu zatrzymujemy się w Kallash Guesthaus. W jadalni jest szóstka znanych nam już Francuzów. I jeszcze trójka ich rodaków z dziewczyną. Jem ziemniaki z warzywami i do tego tibetan bread. Francuzi makaron z "czymśtam" i na to starty ser od jaka. Do tego cola lub piwo. Dziewczyna je dal bhat. Mówi, że jej smakuje. Była w Pradze. Na dowód tego pokazuje kupioną tam torbę. Ją chyba też boli głowa.
Tutaj po raz pierwszy przydaje mi się kurtka puchowa, którą cały czas niesie Bikal. Siedzę w niej i w czapce pisząc te słowa. Zdrzemnąłem się, a potem, o 15.30 idziemy do stupy (rodzaj buddyjskiego monumentu sakralnego zbudowanego na planie kwadratu z kopułą i wieżą) widocznej z daleka na wzniesieniu ponad miastem. To mój pomysł. Bikal bez mrugnięcia okiem dołącza do mnie. To naprawdę wysoko. Wieje niemiłosiernie, ale tu dobrze spisuje się windstopper. Wziąłem zwiniętą do pokrowca kurtkę puchową, ale podejście jest konkretne i bez ubierania jej jest wystarczająco ciepło. Zatrzymuję się co 20-30 kroków z trudem łapiąc oddech. Chcę jednak przełamać niemoc organizmu i do jednych 10 metrów dokładam kolejne wyżej. Mam przy tym nadzieję, że pozwoli mi to na aklimatyzację, że przyzwyczaję się do tej wysokości. Ostatecznie osiągamy ok. 4000 m. Robię kilka zdjęć, ale Annapurnę zasłaniają chmury. Schodzimy szybko. Siadamy w jadalni. Jest tu dwójka dzieci w wieku 4-6 lat. Chłopak to niezły urwis. Podczas obiadu interesował się tym, co u kogo leżało na stole. Porywał aparaty, kijki, czapki. Mi zabrał okulary zanim się spostrzegłem zniknął z nimi w kuchni.
Teraz jest 17.20. Przed chwilą mama włączyła tv. Dzieci zamarły i patrzą w ekran, jak urzeczone. Leci film nepalski w stylu Bollywood. Nie powiem, że odpowiedni dla dzieci, choćby z uwagi na sceny przemocy, dość głupawe zresztą. Siadają na rozłożonej na podłodze karimacie. Im jakoś nie jest zimno, kiedy tkwią tak w bezruchu bez rękawiczek i w lekkich bucikach. Patrzę na nich skulony z rogu jadalni ubrany w puchową kurtkę, czapkę i rękawiczki. Wcześniej za to miałem okazję, zupełnie przypadkowo, obserwować pogaduszki sąsiadek. W odwiedziny przyszło kilka kobiet do gospodyni. Usiadły na podłodze, na karimacie. Na początek poczęstowane zostały herbatą. Bikal wyjaśnił, że to herbata tybetańska. Z solą i masłem. Dzieci chodziły z dzbankiem i dolewały gościom. Poczęstowano i mnie. Smak całkiem nieznany. Wolę jednak cukier do herbaty, a masło na chleb.
Potem, nie opuszczając miejsca na podłodze, panie miały okazję zjeść zupę z makaronem. Wyglądała, jak "nasze" błyskawiczne zupki Vifon. Musiały być za to znacznie smaczniejsze, bo zajadały ze smakiem i która chciała, dostawała dokładkę. Przez cały ten czas rozmawiały ożywione. Wizyta trwała jakieś 2 godziny. Na koniec dla każdej po smakołyku ze sklepu. To były chyba jakieś orzeszki, czy coś w tym rodzaju.
Z Bikalem jemy romantyczną kolację przy świecach. W zasadzie przy jednej świeczce. Wyłączyli prąd. Wcześniej niż zwykle kładę się spać. W śpiworze zdecydowanie cieplej.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (18)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
! Możliwość dodawania komentarzy do tej podróży została wyłączona przez właściciela profilu
 
zwiedził 2% świata (4 państwa)
Zasoby: 47 wpisów47 13 komentarzy13 562 zdjęcia562 0 plików multimedialnych0