Z hotelu wychodzę o 7. W „mojej” knajpce za rogiem dopiero otworzyli i przygotowują potrawy. Idę wiec do Bus Park, i mimo że tłumy ludzi, duży ruch, łatwo znajduję właściwy autobus. Po drodze wsiadają kolejni pasażerowie. Obok mnie siada dziewczynka w mundurku gimnazjalistki. Przegląda zeszyt z matematyki. Mijamy lotnisko i zaraz potem właściwy przystanek. Przed wejściem na teren jem śniadanie. Jestem chyba jednym z pierwszych odwiedzających dziś centrum kultu Schiwy w Nepalu. Wstęp 500 NPR. Na tym rozległym terenie jest dziesiątki, jeśli nie setki świątyń (licząc te mniejsze). Mieszka tu także sporo żebraków, kapłanów, „klaunów” – przebierańców pozujących do zdjęć i … małp. Przez teren przepływa Bagmati. Dopływ Gangesu. Dlatego uznawana jest za świętą rzekę. Na jej prawym brzegu stanowiska do kremacji zwłok. A sama rzeka wygląda jak ściek. Grupa chłopców brodzi w niej po kostki grabkami ściągając śmieci. Potem wydobywają z wody nadpalone polana i układają je do dwukołowego wózka. Gdy jest już pełen ciągną go z mozołem po dnie rzeki i na brzeg. Może była taka umowa, że jeśli posprzątają rzekę będą mogli pozbierać to niedopalone drewno. Ich sprzątanie wydaje się syzyfową pracą, bo chwile potem widzę, jak kobieta sprzątająca teren przy głównej świątyni – Pagodzie o złotym dachu – wysypuje kosz pełen śmieć wprost do rzeki. Przechodzę dalej w górę jej biegu i na schodach tuż na jej skraju widzę ułożone zwłoki, a obok rodzinę, żałobników. Ciało ułożone jest prostopadle do brzegu tak, że stopami dotyka niemal wody. Młody mężczyzna rozebrany do pasa od czasu do czasu schodzi w dół, nabiera w dłonie wodę z rzeki i skrapia nią postać owiniętą w kolorowy całun. Obrzędy w tym miejscu trwają ponad pół godziny. Potem ciało przeniesione zostaje ok. 100 m w dół rzeki i złożone przy stanowisku do kremacji, na którym przygotowano już stos drewna ułożony równo. Obserwuje to wszystko z przeciwległego brzegu, z odległości ok. 20 m. Pojawia się mężczyzna w średnim wieku, który pełni funkcje kapłana, bo wydaje instrukcje członkom rodziny i czuwa nad przebiegiem pogrzebu. W końcu ciało zostaje położone na stosie, ale wcześniej szóstka mężczyzn obchodzi z nim 3 razy dookoła przygotowanych drewien. Dookoła toczy się normalne życie. Przybywają kolejni turyści, pielgrzymi, dzieci grają w piłkę, po dachach gonią się małpy, psy ziewają leniwie, krowy szukają czegoś do jedzenia na brzegu rzeki. Ciało skrapiane jest wodą po raz kolejny i kolejny, i posypywane kwiatami. Zapalone zostają kadzidła, a w końcu pod stosem podkłada kapłan ogień.
Spotykam kilkunastoletniego chłopca. Pyta mnie skąd jestem i oferuje usługi przewodnika. Kiedy dowiaduje się, że jestem z Polski bez mrugnięcia okiem mówi: „A. To stolicą jest Warszawa”. I pokazuje mi monetę pięciozłotową. Ma banknoty i monety z kilkudziesięciu krajów. Razem z młodszym bratem wychowuje go samotnie matka. Chodzi do szkoły, a popołudnia spędza tutaj, by coś zarobić. Na kartce pisze swoje imię i nazwisko: Surya Basnet. Wskazuje mi na koniec drogę do Bodhnath. Fajnie, że ten dzieciak ma świadomość wagi nauki, wiedzy, że szkoła jest dla niego oknem na świat.
Marsz do stupy Swayambunath zajmuje mi ok. 25 minut. Widać ją zresztą już z terenu Pashupatinath - nepalskiego odpowiednika indyjskiego Varanasi. Wychodząc stąd przez tylną bramę mija się świątynię Guheswari, poświęconą kultowi Sati – jednej z małżonek Sziwy. Niestety i tu do wnętrza wstępu ie maja nie-hindusi, podobnie jak do najważniejszej w całym kompleksie pagody o złotym dachu, gdzie podobno zobaczyć można złoty posąg wierzchowca Sziwy – byka Nandi.
……
Bodhnath wraz z otaczającymi ją klasztorami stanowi tybetańskie centrum religijne i kulturalne w Nepalu. Dookoła mnóstwo sklepików oferujących pamiątki, wyroby rękodzieła artystycznego. Jest tu czyściej zdecydowanie, niż w Pashupatinath i, jakoś tak, cywilizowanie bardziej. Dookoła stupy ciąg młynków modlitewnych. Obok robotnicy wymieniają bruk, który stanowi cegła układana w jodełkę. Gołębi tyle, jak na krakowskim Rynku. Przed wejściem na pierwszy, jedyny dostępny poziom, stupy dymi kadzidło. Stoję chwilę blisko i międzyczasie kilku przechodniów, pielgrzymów, lamów zatrzymuje się i okadza naganiając dym na siebie dłońmi. W stupie, która liczy sobie ok. 500 lat znajdować mają się podobno szczątki jednego z Buddów.
……..
W następnej kolejności trafiam do Pałacu Królewskiego, w którym ulokowano Muzeum Narodowe. Od 2008 roku Nepal przestał być monarchią. Był to powolny proces. Wcześniej z monarchii absolutnej kraj stał się monarchią konstytucyjną. Jednak tragedia z 2001 roku wywołały przełom i rozpoczęły ciąg wydarzeń, których konsekwencją była zmiana ustroju na republikę.
Dokładnie 1 czerwca 2001 roku, wieczorem, na spotkaniu królewskiej rodziny w szał wpadł syn króla Birendra, trzydziestoletni wtedy książe Dipendra – następca tronu. Mówi się, że był pod wpływem alkoholu i jakiejś narkotycznej substancji, a motywem jego czynu miał być sprzeciw rodziców, szczególnie matki, królowej Aishwarya, wobec jego planów poślubienia Devyani Rana – córki nepalskiego polityka. Książe zastrzelił 9 osób ze swojej najbliższej rodziny i ranił cztery, a potem popełnił samobójstwo. Jest podejrzenia, że to makabryczne zdarzenie inspirowane było przez brata panującego króla - Gyanendrę. W każdym razie niejasne informacje o okolicznościach masakry wywołały zamieszki, a dalej osłabienie autorytetu królewskiej rodziny. Stąd droga do zniesienia monarchii w maju 2008 roku.
Polecam zwiedzenie pałacu. Stanowi kontrast z powszechnym ubóstwem, a jednocześnie daje ciekawe informacje o prywatnym życiu królewskiej rodziny. Apartamenty, sypialnie, jadalnie, pokoje gościnne, gabinet prywatny, sala tronowa, … Kolekcje orderów, którymi uhonorowany został król, gabloty z darami od przywódców z całego świata, trofea myśliwskie, meble, sprzęty, biblioteki, … W wąskim korytarzu zdjęcia pary królewskiej z gośćmi, głowami państw – Nicolae Ceausescu, Jacques Chirac, Juan Carlom i królowa Sofia, królowa Elżbieta II, itd … Prywatna biblioteka, a w niej Britanica, dzieła Agaty Christie, Karola Dickensa, Williama Szekspira, … i Josepha Conrada.
Na tyłach pałacu znajdował się drewniany budynek, w którym doszło do masakry. Jeśli dobrze zrozumiałem spłonął i ten teren przypomina teraz ogród. Tabliczki informacyjne wskazują, kto z rodziny królewskiej w jakim miejscu się znajdował. Na ścianie ślady po kulach.
Wychodzę za bramę pałacu razem z ostatnimi zwiedzającymi, tuż przed zamknięciem.
…..
Jest późne popołudnie. Udaje się w kierunku Durban Square. To centralny plac miasta i tu skupiona jest większość interesujących zabytków. Zaczynam zwiedzanie z przewodnikiem w reku, ale szybko się poddaję. Za dużo czasu zajmuje mi zlokalizowanie kolejnej świątyni, budowli, posągu. Spotykam Polaków. Chłopak z dziewczyną. Pochodzą z opolskiego. Skończyli studia w Hanowerze i od pół roku podróżują. Zwiedzili Indie, a w Nepalu są już miesiąc. On kończył kierunek związany z fotografią, ona coś z psychologii. Bardzo sympatyczni. Rozmawiamy ok. pół godziny oganiając się od żebrzących, sprzedawców, oferujących oprowadzenie. Potem już do zmroku chodzę po placu sam. Średnio co minutę ktoś proponuje mi, że pokaże wszystkie zabytki, albo pada pytanie „smoke?”, albo prośba o datek, … Wokół tłumy. Turyści i miejscowi. Pomiędzy świątyniami i budynkami, których architektura powoduje mimowolne otwarcie ust, toczy się ruch samochodów, rowerów, skuterów, wózków z warzywami i owocami, … I nie dochodzi do kolizji. To dziwne. Pewnie z góry wygląda to jak mrowisko. Dźwięki, zapachy, obrazy. Skondensowane, jak materia w supermasywnej gwieździe.