16.03. wyruszamy z Ooty, miasta skrajnie intensywych bodzcow (zapachowych, dzwiekowych, wzrokowych), . Pierwsza czesc podrozy przebiega kolejka, ktora jest tu atrakcja. Z uwagi na sam pjazd (toytrain), jak i piekna widokowo trase (tak mowia przewodniki). Po ostatnich ulewach woda uszkodzila tory i udostepniony jest tylko poczatkowy odcinek stanowiacy jakies 1/3 calej trasy. Ale mimo to ciekawie. Pasazerowie roznie. Wycieczki emerytow z przewodnikiem Hindusem. W grupie sa Niemcy, Amerykanie, Azjaci. Obok nas siada para studentow z Danii. Chlopak i dziewczyna. Podrozuja juz 5 tyg. po Indiach. Zgadali sie na jakis turniej freesbee z rowiesnikami z Bangaluru (fktycznie maja talerz w reklamowce przyczepionej do plecaka), a teraz zmierzaja chyba tam gdzie my. Nasza trasa i przystanki tego dnia wyglada nastepujaco: Ooty - Coonoor - Coimbatore - Palani - Kodaikanal. Z naszymi znajomymi z Danii rozdzielamy sie i na koniec znow spotykamy w ostatnim autobusie z Polani do Kodai. To juz Kerala. Po drodze farmy wiatrakow i znacznie czyciej. Podroz trwa dlugo, ale jej trudy rekompensuje widok. Slonce zachodzi nad dolina, nad ktora my stale sie wznosimy niesamowitymi serpentnami. Dookola gory, a w dole jezioro. Trudno to porownac do widokow u nas w Polsce chyba glownie za sprawa ksztaltu, formy gor, jak pozniej sie przekonujemy, miekkich, zupelnie inaczej erodujacych.
W docelowym miejscu jestesmy dawno poz zmroku. Traiamy do Strawbery Park Hotel rekomendowanego przez LP. Gdyby nier pozna pora pewnie bysmy tam nie zostali. Syf - najogolniej mowiac. A do tego wilgoc. Nie polecam. Nastepnego dnia spotykamy Dunczykow. Oni nocuyja tam. gdzie my i jak my zreszta rezygnuja po jednej nocy przenboszac sie gdzie indziej. My następną noc jesteśmy już w:
Royal Hotels
Near High School, Kodaikanal – 624 101
Tal: 04542 240986
Polecaja nam przewodnika, ktorego spotkali chwile wczesniej i mowia, ze umowili sie z nim na 2 dniowy trekinng za kilka dni. bierzemy namiary, ale gdy odchodzimy kawalek dalej natykamy sie na niego. Sekar. Pokazuje zdjecia, zeszyty z recenzjami zadowolonych turystow. Cena 2500rupii/os. Ja chce sie targowac, ale nie bardzo sie da, a na dodatek gosia szybko przystaje na warunki i daje rzadana zaliczke - 1500rupii. Startujemy nastepnego dnia, wiec ten wykorzystujemy na odwiedzenie miejskiego parku (polecam - zadbany) i spacer wokol jeziora.
18. marca o 9 rano startujemy. Pierwszy dzien trasa prowadzi praktycznie caly czas w dol. Po drodze spotykamy w lesie bizona, co poodbno nie jest czeste. Gdy przychodzi do noclegu okazuje sie, ze w naszym hoalu brak miejsc. Sekar pokazuje nam w miejsce tego inne, ale sa to najgorsze jakie widzielismy do tej pory w Indiach. W lazience jednego z nich karaluch wielkosci malego kota (przesadzam, ale mial z 7cm). W koncu jedzeimy 30minut autobusem do innego miasta i tam jest cos troche lepszego, ale ogolnie to kicha z tym noclegiem. Amatorszczyzna. A gosc nam wczesniej pokazywal jakis francuskojezyczny przewodnik, w ktorym jest polecany i sa namiary na niego. W drugi dzien calyu czas w gore. Po drodze sniadanie przy wodospadzie na lisciu bananowca, mijane male wioski, gdzie rozwalajace sie chaty, wle w kazdej tv. Suszona na podworkach kawa, dzieci w malenkiej szkole (I klasa. trwa lekcja angielskiego, gdy zagladamy do srodka
). Fajnie ogolnie, choc przewyzszenie spore. Wspinajac sie przed ocami mamy gore - symbol Kerali. Nie pamietam teraz nazwy (Kolakkumali - czy cos w tym styylu). Ma ksztalt piramidy. Na koniec trafiamy na plantacje gherbaty. To niewatpliewa atrakcja tego dwudniowego meczenia sie. Super tio wyglada. Zielono soczyscie i czysto. Troche podobne krzaki do naszej kosodrzewiny. Ale ogolnie dziwne, bo drzewa rosna tu nawet na wysokoci 2300m.
Z Sekarem rozstajemy sie w nie najlepszych nastrojach. Odradzam go jednym slowem.