Całą noc padał deszcz. Rano pozostają po nim gęste chmury i mgła. Spóźniam się na śniadanie i zjadam szybko musli z bananem, i gorącym mlekiem. Startujemy o 7.30. Obieramy skrót. Droga prowadzi w dół. Początkowo lasem (pachnie wyraźnie pełen wilgoci), pomiędzy Kali Gandaki, której szum słyszymy, a używanym obecnie traktem. Na opuszczonych dawno poletkach kamienie różnej wielkości i pojedyncze krzaki marihuany ponad metrowej wysokości. Trudno się zgubić, bo ścieżka znaczona jest wyraźnie odchodami przepędzanych tędy owiec. W okolicach Chhyo docieramy do głównego szlaku. Za Ghasą trwają roboty drogowe. Jest duża, gąsienicowa koparka Komatsu, kompresor, młot pneumatyczny, ale i przecinaki i ręczny ciężki młot. Tymczasowo przejazd zablokowany. Po drugiej stronie czeka autobus i dwa jeepy pełne tubylców i turystów. Murki odgradzające drogę od przepaści wyglądają na nowe. Bikal mówi, że ok. 4 miesiące temu zdarzył się wypadek, Mahindra spada z urwiska ok. 50 m w dół. Zginęło 14 osób. Widać szczątki samochodu.
Mijając Dana po lewej widzimy rozciągający się potężny klif-urwisko. Na polach żyto w pełni rozwoju soczyście zielone. Na innym, nie uprawianym, zawody. Kilkunastu mężczyzn. Celują z łuku do odległych tarcz. Ok. 14.30 docieramy do Tatopani (nep. gorąca woda). Deszcz na nas poczekał, bo pod koniec marszu spadły pojedyncze krople, a jak dotarliśmy na miejsce popadało mocniej. Po krótkim odpoczynku idziemy do gorących źródeł, gdzie zbudowano dwa baseny (każdy czynny co drugi dzień, kiedy w sąsiednim wymieniają wodę). Wstęp symboliczny – 50 rupii. Jest kilkanaście osób. Biali głównie. Między innymi poznana wcześniej rodzinka Amerykanów. Niektórzy popijają piwo, coca colę, które można kupić obok. Chłopakom tez chce się pić, ale mama nie kupuje im picia na miejscu, Wysyła jednego z nich, a ten wraca po kilku minutach przynosząc dla siebie i brata bukłak z wodą. Podoba mi się to, że rodzice nie idą na łatwiznę. Takie ich podejście na pewno pozwala kształtować właściwie tą dwójkę.
Gorąca kąpiel przynosi świetne odprężenie i ulgę dla zmęczonych mięśni. Jedno z przyjemniejszych doznań. Nie chce się wychodzić.
Zanim zrobi się ciemno z okna pokoju widzę na pomarańczowym drzewie kilka owoców. Przetrwały mężnie zimę. Szkoda, że nie mogę ich dosięgnąć.