W Bangaluru tylko krotki przystanek. Motoryksza zabiera nas na dworzec kolejowy i tam o 7, wiec prawie zaraz, pociag do Majsur. A tu na miejscu trudno przejsc na druga strone ulicy. Taki ruch. Nagabuja nas ryksiarze i taksowkarze. Jeden szczegolnie, choc dosc mily.W koncu z nim jedziemy, bo oferuje cene 20rupii. Podwozi nas pod jeden z hoteli w waskiej, ale na maksa ruchliwej uliczce. Ja czekam prze bagazach, a dziewczyny ogladaja pokoj. Nie podoba sie. Miedzyczasie podchodzi do mnie kulejacy Hindus i mowi, ze mi pokaze inne miejsce. Ide za nim jakies 4oom i ogladam pokoj. Jak dla mnie w porzadku. Wracam i chile czekam. Dziewczyny w tym czasie szukaly cos innego i znalazly. Miejsce w Luciya Hotel.
Hotel Luciya International
# 1771Sardar PAtel Road (Old Bank Road)
Tel: 0821 2420261
Wyglada calkiem niezle. 3 lozka, tv, w ktorym wieczorem ogladamy Rattatui. Zostawaimy bagaze i wychodzimy na miasto. Wszedzie rzeka pojazdow i ludzi, ale w ajblizszym obrebie poruszamy sie dosc sprawnie. Idziemy na pobliski targ. Z kazdej strony ktos namawia, by u niego cos kupic, lub pozdrawia. Owoce, warzywa od tych spredawanych z plecionej tacy-koszyka po te ulozone misternie na duzych straganach. Mieszajace sie zapachy. Zostaje nieco w tyle. Zagaduje mnie jeden ze sprzedawcow: -French?. I jeszcze cos tam. Jakies kadzidelka trzyma w rece. Zachwala, ze to recznie robione, ze ma rozne olejki zapachowe, itp. Mowie, ze jeszcze zostala nam chwila do powrotu i nie warto juz teraz cokolwiek kupowac. On na to O.k. Tylko zabym zobaczyl jak robi sie takie kadzidelka. Daje sie namowic tylko chce dac znac dziewczynom. On pyta mnie o ich imiona i mowi, ze sam zawola, a ja wchodze za lade. Tam kilkunastoletni chlopiec na stolku mieszajac skladniki pokazuje mi proces tworzenia takiej paleczki-kadzidelka. Sproszkowana kora sandalowca, guma, troche wody i tworzy sie plastyczna masa, ktora wprawnie otacza bambusowe zdzblo. I gotowe. Gift for me. W tym czasie Wraca boss z dziewczynami. Sadza nas na krzeslach i rozpoczyna swoj pokaz. Otwiera co chwila nowy, mniejsszy, lub wiekszy flakonik, i raczy zapachami. Albo zostawia na skorze, albo trzymajac w palcach szklany korek dmucha przez niego w nasze twarze, bysmy poczuli zapach. Pokazuje kilkadziesiat zeszytow z wpisami swoich klientow. Z wpisami Polakow ma dwa zeszyty (jeden nota bene z Maria Curie-Sklodowska na okladce). Staje sie w moich oczach mistrzem marketingu.. Czestuje nas herbata wysylajac po nia chlopaka do stoiska obok.
Malo powiedziec, ze siedzimy u niego jakies 3 godziny i wychodzimy oczywiscie cos kupujac.
Bylbym zapomnial. Wczesniej, jeszcze tego samego dnia wybieramy sie autobusem na pobliskie wzgorze do swiatyni. Zostawiamy buty (pilnuje ich pan za drobna oplata) i wchodzimy do srodka. Zaraz przed wejsciem inny podaje kazdemu z naz kwiat odciety od lodygi i zwitek papieru. Przechodzimy dalej zmieszani z tlumem. Podchodzimy do miejsca, gdzie kaplan odbiera ofiare, kwiaty, pali ogien, ktory dlonmi nagarniaja jakby wierni. Daje do picia, chyba wode, dalej my nie mamy wstepu. Krara i lancuch oddzielaja kolejne drzwi, gdzie cos na ksztalt prezbiterium i glowny oltarz. Wychodzimy otaczajac swiatynie zgodnie z ruchem wskazowek zegara. Po drodze inny kaplan znaczy nam (nie omieszkujac prosby o ofiare) na czolach farba plamke. Wychodzimy calkiem i ten, ktory wreczal nam kwiat przed wejsciem i ten zwiniety kawalek papieru, w ktorym okazala sie byc szczypta henny. Tez domaga sie datku. Ja siadam na schodach obok, a dziewczyny ida jeszcze zobaczyc do innej pobliskiej swiatyni. Obserwuje jak matka z dzieckiem dotyka glowy krowy a potem swojej i dziecka. Obok chodza malpy. Jak sie pozniej dowiaduje tez maja tu specjalne prawa, bo uratowaly, jak glosi legenda, jakiegos swietego.
Zagaduje mnie chlopak. Jak sie okazuje student 3 roku geografii z Tamilnadu. Chwile rozmawiamy. Jeszcze z jego kolegami robimy zdjecia. Biore maila i obiecuje, ze wysle. Miedzyczasie krowa chciala mi zjesc przewodnik, ktory trzymalem w rece. Odganiaja ja, ale tak.. delikatnie.
Kolejnego dnia w miescie zwiedzamy Palac Maharadzy. Imponujacy i warto dac 200rupii za wstep. Na mnie wrazenie zrobil Pawilon slubow i zlota komnata. Drzwi drewniane wspaniale rzezbione, a niektore inkrustowane chyba koscia sloniowa. Potem jeszcze odwiedzamy Park miejscki. Wprowadza do niego piekna aleja ze strzelistymi palmami (pnie jak kolumny rowne). Im glebiej tym trooche bardziej zaniedbany. Jest staw, a posrodku niego wysepka nazwana tu Wyspa motyli. Troche z dystansem tam ide, ale faktycznie na miejscu widze piekne okazy. Mi spodobal sie Blue mormon.
Wieczorem jem w koncu thali. Duze danie podane na plaszanej tacy wylozonej lisciem bananowca. W miseczkach ryz i sosy, do tego placki z jakkejs maki. Ostre choc mialo byc "not too spicy". potem podniebienie troche sie przyzwyczaja.
14.03. w niedziele rano opuszczamy to miasto.