W Gokarn specer po okolicy. Wchodzac w boczna uliczke trafiam na maly targ rybny. Na dlugosci ok. 100m na brzegu drogi siedza kobiety i sprzedaja male ryby, muszelki, krewetki. Jedna oprawia wieksza rybe w rodzaju plaszczki. Wnetrznosci porywaja koty. Trwa targowanie tu i tam, choc na pierwszy rzut oka wszyscy oferuja to samo. Waskie uliczki pomiedzy domostwami prowadza do plazy. Po drodze jeszcze maly sklepik, gdzie probuje pic wprost z kokosa. Staty Hindus otwiera go jednym cieciem glownia poteznego noza i uderzeniem jego szpicem w czubek skorupy. Smak lekko slonawej wody.
Chronie sie przed upalem w ciwniu na schodach pomiedzy straganami przy glownej ulicy. Siedze tam jakies 2 godziny i w tym czasie poznaje Vankatesh - 10-cio letniego chlopca, ktory pilnuje jednego ze sklepikow. Pisze swoje imie w moim notesie w jezyku kannada. Z moim angielskim nie wszystko rozumiem, ale dowaiduje sie, ze ma dwie siostry i dwoch braci. Mama zginela w wypadku, ktory mieli jadac razem z nim i z tata motocyklem. Maly mial uraz glowy, byl na badaniu tomografem w wiekszej, sasiedniej miejscowosci. Ma po tym wypadku klopoty z rownowaga (albo sluchem, bo nie zrozumialem dokladnie), ale przejawow jednego, ani drugiego na pierwszy rzut oka nie widac.
O 19.30 autobus to Bangalooru. Bilety kupujemy rano w Gokarn. 400 rupii. Na miejscu ma byc ok. 6.00 rano.
Przed wyjazdem jeszcze cos jemy w sprawdzonej juz knajpie. Po chwili tlumaczenia dostaje cos na ksztalt kanapek na droge, czyli slonawo slodka bulka z serem, cebula i pomidorem. Autobus juz jest na miejscu. Pakujemy bagaze. Sa miejsca do spania. Po lewej stronie parter i pietro podwojnych kuszetek. \po prawej stronie na dole rzad foteli, u gory miejsca do lezenia. Ja na samym koncu u gory po prawej. Dziewczyny jeszcze ida do wc. Dosc dlugo ich nie ma. Autobus rusza, a ja tlumacze kierowcy, ze jeszcze musimy na kogos poczekac. Patrzy na mnie troche z politowaniem. Okazuje sie, ze t falszywy alarm. zatrzymuje sie jakies 100m dalej, ale w miejscu. z ktorego one pewnie go nie zobacza. Wychodze im naprzeciw co chwila sie ogladajac, czy juz nie ruszamy. Nic z tego. Nie ma ich. Pytam wknajpie, gdzie jedlismy. Nikt nic nie wie. Wracam i nie widze autobusu. tetno mi skoczylo, ale zulga zauwazam go w przecznicy obok. Wskakuje i mowie, ze jeszcze chwila, a tu juz godzina odjazdu. Facet mowi - ok. czekamy jeszcze 5 minut. Znow wychodze je szkac i w tym momencie w calym miescie gasnie swiatlo. Mam ze soba czolowke i macham nia, ale teraz to jestem juz prawie pewien, ze nie trafimy na siebie. I w koncu sa. W ostatniej chwili, chos zupelnie nieswiadome ile mnie to zestresowalo. he. teraz sam sie z tego smieje.
wsiadamy. Probuje przyjac wlasciwa pozycje. Uchylam okno i jest przyjemnie. |Klade sie. Przez odsunieta zaslonke obserwuje niebo. Z czasem gwar za iknem ustaje. Tylko co jakis czas klakson na mijane ciezarowki. Widac pelno gwiazd. Przy zakretach czuje sie, jakby niego obracalo sie nade mna. Zasypiam mimo, ze momentami caly podskakuje na wybojach razem z rozpedzonym autobusem. Budzi mnie chlod i gwar Bangalooru. jest po 6 rano