Wyruszamy rano z Mysore praktycznie bez sniadania. Po drodze na tymczasowy dworzec "PKS" kupujey banany, a czekajac na autobus jemy mango, oblewajac sie sokiem. Smakuje super. Jedziemy klimatyzowanym Volvo. Poza nami jeszcze trojka Bialych. Czyba Hiszpanie. lub Portugalczycy. Para z malutkim dzieckiem i ich przyjaciolka. Kazde z nich siada osobno. Przyjaciolka kololo dziewczyn, tato z samego przodu, mama z dzieckiem przede mna. Maly jest troce niespokojny i placze to na przemian interesuje sie hinduska, troche starsza kolezanka z siedzenia obok. Mamie nie przeszkadza to czytac ksiazke. Gdy autobus zatrzymuje sie i cala trojka, a wlasciwie czworka wysiada, by zapalic patrze na okladke odlozonej ksiazki. To "Podroze z Herodotem" Kapuscinskiego. Ciekawe cos takiego zobaczyc w innym jezyku i w odleglym miejscu, jeszcze w czasie, gdy o autorze, glosno w Polsce.
Podroz przebiega komfortowo dalej w klimatyzowanym wnetrzu. Maly sie uspokaja. Pewnie troche za sprawa zmeczenia, a troche za sprawa kojacego glaskania matki. Fajnie ujmuje jego stope w swoja dlon, albo wierzchem wskazujacego palca gladzi slad po drobnym skaleczeniu na nodze dziecka. Nice.
Potem nie jest juz tak przyjemnie. Przynajmniej dla Ani. Rzyga. choc robi to bardzo dyskretnie. Potemsie zastanawia, co jej moglo zaszkodzic i mowi, ze na pewno banany. A mi one tak tutaj smakuja i nie bardzo mi sie chce w to wierzyc. O 15.30 jestesmy na miejscu (jest niedziedziela 14. marca). Podjezdzamy motorykszapod maly hotelik. Jednak pokoje sa tragiczne (podobno, bozostaje przy bagazach, gdzy dziewczyny ida go zobaczyc). Potem szukaja cos innego i znajdujemy Domek z miejscami noclegowymi. Woodland Apartaments. 83-letni staruszek jest nie do przeblagania i cena staje na 700 rupii. Na koniec dnia idziemy cos zjesc i ladujemy w, wygladajacej na hindusko-arabska, knajpie. Jem jakis makaron z warzywami. Calkiem w porzadku. Miasto jest duze, ruchliwe i nie tak czarujace, jak pisza o tym w LP. Lezy na wysokoci 2240m n.p.m. i chyba dlatego w nocy ubieram podkoszulek z dl rekawem, a nad ranem dodatkowo cienka bluze.Nastepnego dnia rano Ania umiera prawie. Czyms sie jednak powaznie przytrula. My jedziemy do polozonego niedaleko
Doddabetta i po jakiejs godzinie spaceru w gore przez las eukaliptusowo-cyprysowy jestesmy na miejscu widokowym. Na ysokoci 2633m n.p.m. Jak sie okazuje dosc popularnym, bo sporo tu Hindusow. W niektorych stanach sa akurat ferie i stad wycieczki. Bialych bywa tu chyba znacznie mniej, bo Robia sobie z nami zdjecia, jak z jakas atrakcja. Dziala to w obie strony. Taka egzotyka.