...przekraczamy niedługo po starcie. Widziałem wcześniej na zdjęciach takie. Za to rano wychodząc z pokoju na horyzoncie pierwszy ośnieżony szczyt. Taki widok prognozuje niezłe wrażenia na trasie. O 7.30 spotykamy się na dole i jemy śniadanie. Moje stanowi tost z omletem i gotowane, przyprawione ziemniaki. Do tego herbata z mlekiem. Niezłe. Startujemy z poziomu 760 m n.p.m. Do Nadi Bazar szlak wiedzie wzdłuż drogi. Tu kończą kursować busy, Tutaj też przerwa na obiad. Jest ciepło. Gorąco. Zieleń i kurz. Poruszamy się prawym orograficznie (patrząc za nurtem rzeki) brzegiem Marsyandi Khola. Jej szum będzie nam pewnie towarzyszył przez najbliższe dni. Woda ma szmaragdowy kolor. Na wschodzie widać Himalchuli. Potężny, blisko 8-tysięczny szczyt (7893 m). Dolina zawęża się, i zaczyna się strome podejście. Przy mijanych wioskach teren ukształtowany w tarasy, jak w stopnie pozwala wygospodarować miejsce na mini-poletka, gdzie zielenieje młode zboże. Zaczyna się ostre podejście. Czuję ciężar plecaka. Na szczęście to końcówka na dziś. Wysokość 1310 m. Bahundanda. Wioska zamieszkała w większości przez Braminów - przedstawicieli najwyższej kasty hidnuistycznej. Jesteśmy nadal w dystrykcie Lamjung. Za miejsce noclegu mamy mały hotelik, w którym wita nas trójka właścicieli (?). Jeden nieco upośledzony umysłowo. Drugi próbował chyba farbować włosy na czerwono. Ma szalik ecru, który pasowałby do smokingu. Potem wypatruje podchodzących do wioski turystów i jest skuteczny, bo ściąga na nocleg jeszcze kogoś. My na miejscu zastajemy już dwie dziewczyny. Potem dochodzą jeszcze: dwójka Amerykanów, których widzieliśmy w Besi Shahar, czwórka z Izraela, para Francuzów.
Pokój ma małe okienko i wygodne, twarde łóżko.