Dziś krótsza trasa w planie i nocleg w Tadapani. Tadapani znaczy – daleka woda. Nazwa stąd, że mieszkańcy długo zaopatrywać musieli się w wodę poza wioską, bo nie było jej na miejscu.
Rano wyprawa na punkt widokowy do Poon Hill. Wychodzimy ok. 5.30 jeszcze przed świtem i na górze jesteśmy o dobrym czasie. Jest poza nami kilkudziesięciu amatorów do podziwiania szczytów w świetle wschodzącego słońca. Chmury przeszkadzają, ale mimo to widok wspaniały. Panorama kilkutysięcznych szczytów budzi podziw, zachwyt. Machhapuchhre, Mardi Himal, Annapurna I, Hiun Chuli, Annapurna South, Fang, Dhaulagiri, … Niektórzy mają statywy i obiektywy, na które potrzebny osobny plecak. Wyraźniej obraz ten rejestrować można chyba jednak w głowie.
Schodzimy i na śniadanie zjadam dwa tosty z omletem. Potem droga prowadzi w większości rododendronowym lasem. Mijamy sporo grup turystów (najwięcej Francuzów). Obiad jemy w Ban Thanti pod kilkudziesięciometrowym urwiskiem. Dal bhat podany tym razem na mosiężnej tacy smakuje wyjątkowo. Tym razem ziemniaki zamiast z kalafiorem są ze smacznym groszkiem, a obok orzeszki ziemne z przyprawami.
W Tadapani mam pokój na piętrze nadbudowanym nad stołówką (właściwie wsparty na wspornikowych belkach przewieszonych poza obrys parteru. Przez okno widok w stronę Annapurny, której chmury nie chcą odsłonić. Podczas kolacji siedzimy przy stole z grupą Malezyjczyków z holenderskim przewodnikiem (w ciągu 2 godzin zamawia 3 kubki gorącego mleka) Jeden z Azjatów zagaduje mnie i gdy dowiaduje się, że jestem z Polski dyplomatycznie mówi: „Byłem, Piękny kraj.” Ta grupa jest dość zróżnicowana wiekowo (ok. 30-65 lat). Jeden starszy pan jest wyraźnie zmęczony. Ledwo próbuje makaron, który zamówił wcześniej. Za to większość z nich do picia zamawia nie herbatę, a gorącą wodę. Dobrze, że gospodarz zadbał o podłożenie pod stół misek z żarzącymi się polanami. Robi się ciepło, a oczy kleją się same. Pora spać.